powrót do

Ciężko mi w to wszystko uwierzyć!

1. Jakie to uczucie stanąć na podium prestiżowej imprezy PWA, obok sióstr Moreno, pokonując jedną z nich w półfinale?

J.S.: Niesamowite! Wciąż nie wierzę, że uczestniczyłam we wszystkich hitach finałowych w tym roku. Szczerze mówiąc od kilku lat mam wrażenie, że pływam wystarczająco dobrze, żeby stanąć na podium – przynajmniej na trzecim miejscu. W dwóch ostatnich sezonach wiatr kompletnie mnie zawiódł i siadł w najważniejszym momencie – zaraz po tym, jak w podwójnej eliminacji wspięłam się na czwarte miejsce i tylko jeden wygrany hit dzielił mnie od podium. Miałam już za sobą wygrane hity z legendami kobiecego windsurfingu – z Nayrą Alonso i Sarah-Quita Offringą. Czuję ogromną ulgę, że wszystko wreszcie się dobrze ułożyło i mam niesamowitą satysfakcję, że moje pierwsze podium to nie miejsce trzecie a drugie, wywalczone i obronione w podwójnej eliminacji.

Dziękuje wszystkim którzy trzymali za mnie mocno kciuki oraz moim sponsorom MYSTIC, SIMMER STYLE, GOPRO, AL360, XO-ACTIVE, F45 TRAINING, SURFADVISER.COM za wsparcie.

2. Czy przed tymi zawodami czułaś, że możesz zajść aż do finału? Kiedy uwierzyłaś, że sukces jest na wyciągnięcie ręki?

J.S.: Szczerze mówiąc liczyłam na podium. Bardzo poprawiłam w tym roku skoki, a jazda na fali zawsze była moją mocną stroną. Wiedziałam, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, jeśli uda mi się zakwalifikować do półfinału, z gwarancją czwartego miejsca, to wtedy wszystko jest możliwe. Liczyłam na trzecie miejsce. Jednak walka w obu finałach w Pozo, zarówno pojedynczej i podwójnej eliminacji, wygrana z Iballą Moreno na jej lokalnym spocie i z Sarah-Quita Offringa, przy wietrze dochodzącym do 50 węzłów, to na pewno osiągnięcia, o których nawet nie marzyłam przed sezonem.

3. W finale miałaś drobne problemy z łapaniem dobrych fal, czy te warunki na Pozo były dla Ciebie odpowiednie?

J.S.: Rozmawiałam z Daidą po hicie i problemy z łapaniem fal miałyśmy obie. Stan wody był bardzo wysoki, wiec warunki bardzo trudne zarówno do skoków jak i do jazdy na fali, bo fale są wtedy bardzo obłe. Brakuje dobrych, stromych ramp i dobrych tzw. “ścian” do skrętów. W finale dużo więcej czasu zajęło mi wylądowanie skoków. Na znalezienie dobrych fal do jazdy potrzeba czasu, który ja zużyłam niestety na szukanie trzeciego skoku.

Byłam już wyczerpana i zarazem bardzo zestresowana – to był mój pierwszy w życiu finał. Najważniejszym dla mnie hitem, który gwarantował mi miejsce na podium (nawet jeśli spadłabym w podwójnej eliminacji) był poprzedni hit przeciwko Iballi Moreno. W nim dałam z siebie absolutnie wszystko. Wygrałam zdecydowanie, o ponad 10 punktów. W finale zmęczenie, emocje, stres i dużo trudniejsze warunki dały mi się jednak we znaki. Myślę, że popłynęłam dość dobrze, ale Daida jest niesamowita w Pozo. Pływa tu codziennie od 30 lat. Wie jak wykorzystać każde warunki. Wiadomo, że wygrać można z każdym, ale ona była tu, w tych sztormowych warunkach, po prostu lepsza. Na Teneryfie lub spocie gdzie liczy się bardziej jazda na fali miałabym pewnie większe szanse.

4. Gdzie trenujesz na co dzień, jakie są Twoje ulubione akweny do jazdy na fali?

J.S.: W zimie trenuję w Australii. Ze wszystkich znanych mi miejsc na świecie, moim najbardziej ulubionym spotem jest Gnaraloo, 1200 km na północ od Perth. Mam okazje pływać tam raz – dwa razy w roku, ale zawsze jest to niesamowite doświadczenie. Kompletne odludzie, mieszkanie w buszu w vanie bez dostępu do cywilizacji, bez zasięgu Internetu czy telefonu. Fale, na których można zrobić dziesięć, a nawet dwadzieścia skrętów, ciepła woda, słońce i wiatr – nigdy nie pływałam w lepszym miejscu. Czasami jest tam niebezpiecznie, zwłaszcza kiedy pływy są duże i na ostrej rafie zostaje dosłownie kilkadziesiąt centymetrów wody, ale można wybrać dni, kiedy jest bardziej komfortowo.

Moim ulubionym spotem do trenowania skoków jest z kolei Coronation Beach, też w Australii i „zaledwie” 500 km na północ od Perth. Coronation jest jak skatepark dla windsurferów. Plaska woda przez pierwsze 400 m, a później fale od małych po kolana do dużych na maszt, a między nimi duże odległości. Fale są delikatne i w razie kłopotów lądujemy w zatoce z płaską wodą, wiec jest to super spot do bezpiecznej nauki. Bardzo lubię też pływać na Wyspach Kanaryjskich, na Gran Canarii i Teneryfie.

5. Ile lat zajmujesz się windsurfingiem i jak zaczęła się Twoja przygoda z tym sportem?

J.S.: Pierwszy raz stanęłam na desce na jeziorze Sarbsko w wieku siedmiu lat. Tata pomógł mi się wdrapać na deskę pierwszych kilka razy i wtedy poczułam czym jest szusowanie po wodzie. Kiedy miałam 12 lat pojechałam z bratem na obóz windsurfingowy na Helu, organizowany przez ORKA SURF. Tam po raz pierwszy popłynęłam “w ślizgu” – jeszcze wtedy bez footstrapów i trapezu. Od tego momentu windsurfing stał się moją obsesją. Pływałam wprawdzie wyłącznie latem, ale marzyłam o windsurfingu bez przerwy. Wszystkie moje zeszyty szkolne wypełnione były rysunkami desek i żagli. Wracałam na Hel co roku, później już jako instruktorka i spędzałam tam całe wakacje.

6. Dlaczego wybrałaś wave?

J.S.: We wszystkich sportach pociągały mnie wyzwania. Gdy nauczyłam się jeździć konno, marzyłam o tym, żeby jeździć na najbardziej niepokornych koniach i najszybciej jak się da. Gdy zaczęłam jeździć na nartach i snowboardzie też najbardziej pociągała mnie prędkość i skoki. Na snowboardzie szybko zaczęłam jeździć po railach i skakać – łamiąc niestety pierwsze kości 🙂 Lubiłam stawiać sobie wyzwania i czuć w żyłach adrenalinę. Jako nastolatka “zatrudniłam” brata żeby samochodem naciągał mnie na rampy i próbowałam skakać jak najwyżej się dało na rolkach.

Z windsufingiem było podobnie. Po obejrzeniu filmów „RIP” z Robby Naishem i “About Time” z Jasonem Polakowem marzyłam o pływaniu na falach i o skokach – chyba dlatego, że mnie przerażały. Potrzeba pokonywania własnego strachu była we mnie zawsze. Poza tym od małego chciałam “latać”, a wave dawał okazję do skoków z lądowaniem bardziej miękkim niż w przypadku snowbaordu.

Pewnego dnia zaniosłam sprzęt na Helu przez las na otwarte morze. Fale były małe ale ja i tak byłam przerażona, i kiedy złapałam pierwszą falę czułam się jak Robby Naish 🙂 Połknęłam bakcyla i tak już zostało – trochę wbrew logice miejsca, w którym się urodziłam i wychowałam, daleko od morza.

Nigdy nie planowałam startów w zawodach, więc wave nie był świadomym wyborem, zamiast np. slalomu. Po prostu chciałam pływać na falach. Pierwszy raz pojechałam na Sylt, po tym, jak miesiąc wcześniej wyszłam na fale w Karwii podczas sztormu i prawie się utopiłam. Postanowiłam wystartować na Sylcie, żeby spróbować wave w bezpiecznych warunkach – tam mieli przecież skuter. Taki trochę dziwny był powód mojego pierwszego startu w zwodach. Ale gdy już raz spróbowałam swoich sił w zawodach, to wciągnęło mnie wyzwanie, jakim jest każde wygranie hita.

7. Jazda na fali niesie za sobą ryzyko kontuzji. Ty takiej doznałaś, możesz przybliżyć okoliczności?

J.S.: Doznałam niestety wielu kontuzji. Nie tylko za sprawa windsurfingu złamałam już piętnaście kości i cztery razy nos, zerwałam wiele ścięgien, doznałam wstrząsu mózgu i miałam więcej urazów szyi niż manekin do testów zderzeniowych.

Najgorsza była kontuzja stopy, która mogła wyeliminować mnie z pływania na zawsze. Zwichnęłam staw Lis Franca i zmiażdżyłam siedem kości, skręcając stopę przy lądowaniu frontloopa w Pozo. Mocny poryw wiatru wyrwał mi sprzęt przy lądowaniu, a tylna stopa została w footsrapie. Do dziś, kilka lat po wypadku, ciągle czuję ból w tej stopie codziennie rano.

Po operacji moja stopa jest niestety kompletnie sztywna, nawet palce się nie zginają. Czasami podczas skoku stopa wysuwa się z footstrapa, a ja nic nie mogę na to poradzić. W takich momentach żołądek podchodzi mi do gardła. Przez lata udało mi się jednak wypracować styl jazdy na fali i skoków „dopasowany” do moich kontuzji.

8. Ile zajęło dojście do formy i przezwyciężenie lęku przed kolejnym pójściem na całość?

J.S.: Oczywiście bałam się powrotu do skoków, ale jeszcze bardziej bałam się wizji życia bez windsurfingu i bez niepowtarzalnego uczucia latania, które towarzyszy skokom. To była moja pasja i nie wyobrażałam sobie, że już nie będę skakać – nawet gdy lekarze ostrzegali mnie, że nie będę już normalnie chodzić. I rzeczywiście trochę kuśtykam – ale ciągle pływam!

Powrót do skoków zajął dużo czasu, później kilka lat minęło, zanim spróbowałam nowych trików (przed kontuzją nie lądowałam jeszcze backloopów). Po pierwszych udanych skokach, z duszą na ramieniu próbowałam skakać wyżej, a potem nawet przy nuklearnym wietrze w Pozo. Do dziś, gdy zaczyna wiać więcej niż 40 węzłów (przy których połamałam stopę) serce mi łomocze. Mentalny powrót po kontuzji był równie trudny jak ten fizyczny, ale wiedziałam, że zależy on niemal wyłącznie ode mnie, a mniej od losu. Ten powrót jest w naszych rękach.. I głowach!

W tym roku poszłam w końcu „na całość” i wróciłam nawet do prób podwójnych loopów. Przypłaciłam to niestety kolejną kontuzją, zrywając ścięgna w drugiej kostce. Na szczęście wykurowałam się trochę przez startem w PWA, ale wciąż pływam z ochraniaczem.

Kontuzji ciężko uniknąć, ale myślę, że nauczyły mnie one odporności i walki, pomimo dyskomfortu. W tym roku np., na godzinę przed pierwszym hitem w Pozo złamałam środkowy palec w stopie. Można oczywiście narzekać na pecha, ale już się przyzwyczaiłam do pływania z bólem.

9. Czy windsurfing to sport dla kobiet?

J.S.: Absolutnie. Windsurfing to nie tylko wyczynowe pływanie na zawodach – to także wspaniały sport rekreacyjny, znakomity dla kobiet. Obecnie dostępny sprzęt jest bardzo lekki i prosty w obsłudze, i kobiety doskonale sobie z nim radzą. Poza znakomitym wpływem na ogólną sprawność i kondycję jak i na sylwetkę 😉 jest to sport, który dostarcza emocji i niepowtarzalnych wrażeń, niedostępnych dla wielu innych dyscyplin – umożliwia bliskie obcowanie z naturą, uczy pokory, zrozumienia i harmonijnego wykorzystania żywiołów wody i wiatru.

Nie jest to sport łatwy, ale daje tym większą satysfakcję, gdy uda się pokonać pierwsze trudności i otwierają się nieograniczone możliwości dalszego rozwoju. Wszystkie dziewczyny, które udało mi się namówić do uprawiania windsurfingu pływają do dziś. Ten sport uzależnia i jest z tych „na całe życie” – uczucie szusowania po wodzie jest niesamowite. Gorąco zachęcam wszystkie panie do spróbowania swoich sił – z pewnością dacie radę!

10. Jak się czuje nowa liderka rankingu światowego PWA?

J.S.: Super! Ciągle ciężko mi w to wszystko uwierzyć. Moje marzenia z dzieciństwa wreszcie się spełniły. Na pewno nie będzie łatwo utrzymać tę pozycję, ponieważ ostateczny wyścig o podium w klasyfikacji generalnej rozstrzygnie się prawdopodobnie we wrześniu na Sylcie, w Niemczech, a w tamtejszych, nieprzewidywalnych warunkach wszystko się może zdarzyć i przysłowiowe szczęście gra ważną rolę.

Jeśli jednak na Sylcie zabraknie np. wiatru i do rozstrzygnięcia nie dojdzie, będę zmuszona uczestniczyć w kolejnym etapie zawodów PWA na Hawajach, w październiku br. To będzie jednak duże wyzwanie finansowe i bardzo liczę na dodatkowe wsparcie sponsorów.

Jeśli ktoś chciałby wesprzeć mnie w mojej walce o podium bardzo proszę o kontakt. W zamian oferuję szeroką promocję firmy w mediach społecznościowych, a nawet produkcję profesjonalnych spotów reklamowych, realizowanych w Australii. Przygotowałam w tym zakresie specjalne pakiety sponsorskie, opisane w szczegółach na mojej stronie www.justynasniady.com



Kontakt Polskie stowarzyszenie windsurfingu

ul. Podmiejska 19
01-498 Warszawa
NIP: 522-27-98-024
Zobacz pełne dane teleadresowe